Od wieków to on, karp wyznaczał rytm tej doliny. Na początku budowano stawy, zalewano je wodą i zarybiano narybkiem. Później hodowano i na końcu odławiano. I tak niemal osiemset lat, do dzisiaj. Bez specjalnych zmian. Woda prawie ta sama i ryby także. Tylko ludzie trochę inni. Dzisiejsi pojawili się tutaj z nieodległej Wielkopolski w połowie ubiegłego wieku. Dawni rolnicy z dziada pradziada z umiłowaniem ziemi wpisanym w charakter. Potrafili pługi zastąpić sieciami, a hodowlę bydła – hodowlą ryb.
- Mamy bardzo wiele z rolników – uśmiecha się lekko Jan Szymczak, którego spotkałem w Rudzie Sułowskiej. – Umiłowanie przyrody i pracę na świeżym powietrzu. Nienormowany czas pracy i jeśli coś zawalimy to, odczuwamy to natychmiast, np. w postaci mniejszej ilości ryb w naszych sieciach. No i oddanie swojej pracy, poza którą nie widzi się świata.
To on jest najważniejszy na sześciu tysiącach hektarów milickich stawów. Bez doświadczenia, ogromu wiedzy, pasji, niegasnącego optymizmu i rzetelności Wielkopolanina nie byłby Jan Szymczak w spółce Stawy Milickie tym, kim jest. Autorytetem, fachowcem, z którym trzeba i warto się liczyć, a ostatnio dyrektorem do spraw produkcji w Stawach Milickich S.A. Pracował na to dziesiątki lat, choć nie ma w nim za grosz wyniosłości i pewności siebie. Niewysoki, lekko siwiejący z pooraną bruzdami twarzą, zazwyczaj uśmiechniętą i przyjazną.
- Bardzo lubię ludzi i to, co robię – przyznaje skromnie. – Nie wiem, skąd to jest we mnie, ale szczególnie zależy mi na dobrej adaptacji w naszej spółce nowych, młodych pracowników. Nasz region jest specyficznym rynkiem pracy, dlatego pewnie cieszy mnie każdy, który chce u nas uczyć się rybactwa.
Pan Jan to drugie pokolenie w rybackiej rodzinie Szymczaków. Pionierem hodowli karpia był Antoni. Ojciec Jana i Henryka, jego brata, także związanego z milickim rybactwem. Wiedzę na temat ryb słodkowodnych zdobył przez pięć lat robót przymusowych w Niemczech. Po zakończeniu wojny nie wrócił do Nowej Wsi pod Krotoszyn, skąd się wywodził a osiadł tutaj. Dokładnie w roku 1947 związał się milickim przedsiębiorstwem rybackim. Rozpoczął pracę w zakładzie Radziądz, obiekt Zielony Dąb. Po dziesięciu latach przeniósł się do zakładu Stawno. Był w nim mistrzem, rybakiem, brygadzistą aż do emerytury. Mały Janek, jak gąbka chłonął ogromną rybacką wiedzę ojca. Efekt nie mógł być inny. Kiedy przyszedł czas wyboru szkoły, zdecydował się na naukę w szkole rybackiej w Sierakowie. Po ukończeniu, z tytułem technika zaczął pracę w Potaszni, jednym z zakładów milickiego inspektoratu rybackiego. Rybaczył tam do początku nowego wieku. Na ostatnie dziesięć lat wrócił do Stawna, największego zakładu rybackiego w kraju, skąd wyszedł w świat i którym przez ten czas kierował. W tym roku mianowano go dyrektorem do spraw produkcji w Stawach Milickich S.A.
- Ja, potomek wielkopolskich rolników, związałem się z perełką przyrodniczą w Miliczu, jak nazywam to miejsce, na całe życie – deklaruje Szymczak. – Jest tu nas spora grupa takich rybaków wielopokoleniowych. Kocham przyrodę od dzieciństwa i stała się ona moim warsztatem pracy. Dzięki temu czuję się wciąż młodo i nie mam problemów ze zdrowiem. Wstaję bardzo wcześnie rano. Muszę zobaczyć, co dzieje się na moich stawach. Tylko wczesnym świtem i o zmierzchu można sprawdzić, jak żeruje i zachowuje się ryba w swoim naturalnym środowisku. Dlatego nie pracuję ośmiu godzin, tylko tyle ile trzeba. Śmieję się, że uprawiam swój prywatny zawód.
Żyje nim też jego żona. Czasami, gdy pan Jan wyłamie się z codziennego rytmu: dom – stawy – dom – stawy – dom, pyta z niepokojem - Czy coś, aby się nie stało? Ta miłość do rybactwa i natury może wydawać się nienaturalna. Ale, gdy żyje się w Dolinie Baryczy nie można inaczej.
- Kocham jeść ryby, i karpie także, ale oddam za niego dobrego śledzia – mówi z rozbawieniem w głosie. – Nic na to nie poradzę. Jest mi tu tak dobrze, że byle doczekać do emerytury i żyć wśród stawów długo, dalej. Lubię swoją pracę i mając świadomość, w jakich okolicznościach przyrody wykonuję swój zawód sprawia mi to tym bardziej ogromną satysfakcję.
Mimo, że w milickim rybactwie podstawowe reguły hodowli są niezmienne od wieków, to można, zdaniem pana Jana, znajdować satysfakcję w unowocześnianiu ich. I w tym przejawia się jego pasja do zawodu. Chciałby nią zarazić wszystkich związanych ze spółką od młodszych rybaków do samego prezesa. Bo robienie tego, co się lubi, w kontakcie z przyrodą, w dobrych relacjach międzyludzkich to podstawa. Wrażliwość na ludzi, szczególnie młodych i ich problemy, to cały Jan Szymczak. Skromny, pogodny i mający niepodważalny autorytet.
Szymczak nie jest w Rudzie Sułowskiej osamotniony w swym karpiowym zachwycie.
W spółce jest ich trójka. Ojciec Krzysztof, senior klanu Bergerów. Następnie pierworodny Arkadiusz i młodszy Tomek, ksywa „Wodnik Szuwarek”. No i, jak twierdzi senior, jest jeszcze czwarty Berger stworzony do rybactwa śródlądowego, a tym samym dla stawów milickich.
- Na razie rośnie, bo ma dopiero pięć lat – śmieje się, lubiący żartować dziadek Krzysiek. – Póki, co bawi się klockami Lego, ale przyjdzie czas i na inne zajęcia.
Wszyscy Bergerowie są ichtiologami. Krzysztof w zakładzie w Stawnie, Arkadiusz w Krośnicach, a Tomasz w Potaszni. W tej rodzinie to pierwsze pokolenie rybaków. A wszystko zaczęło się od kanałów w okolicach Gostynia. I oczywiście dziecięcej fascynacji wędkarstwem.
- Łowił i dziadek, i ojciec – wspomina senior Berger. – Pamiętam ojcowego Komarka i wiklinowy koszyczek. Siadaliśmy na niego i jechaliśmy nad jezioro albo Obrę. A tam uczyłem się życia. Łowienia ryb, ciekawości natury, dyscypliny i odpowiedzialności. Wiele razy skąpałem się w kanale. Ciekawiło mnie, co to siedzi w wodzie, pod korzeniami. A ojciec był surowy i lubił dyscyplinę. Było czasami i manto, za tę moją dziką ciekawość. Dzięki tacie umiem pływać i poznałem tajniki wędkowania.
W efekcie splotu rodzinnych tragedii, po śmierci ojca poszedł do technikum rybactwa śródlądowego w Sierakowie. Choć marzyły mu się studia w Olsztynie. - Maturę zdałem w czerwcu 1978 roku, a już od 1 lipca tego roku zacząłem pracę na tutejszych stawach – wspomina. – Najpierw staż w zakładzie w Potaszni. Później młodszy specjalista, też tam i wojsko. Po tym powrót do Potaszni i ślub. I tak na stawach milickich wsiąkłem na dobre.
Początki były ciężkie. Żona oddzielnie, pan Krzysztof w Potaszni. Na weekendy siadał na motor i jeździł budować rodzinne stadło. Dopiero, gdy w Krośnicach zwalniało się stanowisko po odchodzącym na emeryturę brygadziście osiedli wspólnie w Krośnicach. - Mieszkaliśmy wspólnie w nowo wybudowanym szesnastorodzinnym bloku – śmieje się Berger. – To był prawdziwy „horror”. Cały czas te same twarze i ryby. Wspólnie do pracy i po pracy. I tak przez dwadzieścia pięć lat.
W Krośnicach urodził się drugi syn, Tomek. Tam, na stawach hodowlanych uczył dzieci pływać i poznawać naturę. Wszystkiego, co potrzebne jest do bezpiecznego pływania łodzią. A nawet jazdy samochodem. Bo pojawił się i pierwszy Maluch. Bergerowie swoją pracę znają z każdej strony. Senior Krzysztof poznawał wszystkie stanowiska. Począwszy do koszenia trzciny, siania wapna, nawozu, do rozprowadzania sieci w czasie odłowu karpia. Dowodem na to są jego pozrywane ścięgna rąk i reumatyzm.
W Stawach Milickich cenioną wszystkich Bergerów zarówno za fachowość, jak i zaangażowanie. - Rybactwo stawowe to moje życie i pasja – przyznaje. – Wiem, co muszą robić, by, gdy spuszczę wodę nie zaliczyć niespodzianki. Tutaj to ja panuję nad naturą. I nie zdarzył mi się na dnie stawu nigdy żaden niemiecki czołg. Nawet z zapalonymi światłami – żartuje Berger.
Zmiany w krajobrazie stawów milickich miały wiele odsłon. Początkowo zabrano się za pogłębianie płytkich stawów, usuwano szuwary, likwidowano turzycowiska i zarośla olchowe, a z nadmiaru urobku tworzono wyspy. W tym okresie wykonano wiele kilometrów remontów grobli stawowych, rowów doprowadzających i odprowadzających wodę ze stawów, a także rowy opaskowe. Prace te przyczyniły się również do uregulowania stosunków wodnych na terenach przyległych do stawów. W 1945 roku stawy w części dolnośląskiej przeszły pod zarząd Państwowych Nieruchomości Ziemskich i Dyrekcji Lasów Państwowych. W roku 1952 utworzono „Zespół Rybacki Milicz”, który w 1958 roku przekształcono w Rejonowy Inspektorat Rybactwa – rozpoczęto intensyfikację produkcji ryb i ich eksport. W 1977 roku powstał Dolnośląski Kombinat Rybacki – Milicz, który w postaci pięciu odrębnych zakładów rybackich do połowy lat dziewięćdziesiątych funkcjonował przy wojewodzie wrocławskim. Był to czas prawdziwej prosperity, choć różnie można oceniać ówczesne ekonomiczne sukcesy. Z całą pewnością produkowano wtedy około 4 tys. ton karpia, który w sporej ilości eksportowano do Niemiec. Milicz zaopatrywał cały kraj w rybę. W kombinacie pracowało około 700 osób. Firma była niemal samowystarczalna. Prócz części produkcyjnej, w jego strukturze organizacyjnej działał samodzielny zakład budowlano - remontowy, transportowy, a także własna wytwórnia granulowanych pasz karpiowych o sporej wydajności.
W regionie Doliny Baryczy nie było mu równego. O potencjale DKR – Milicz świadczyła przede wszystkim jego wielkość produkcji. Zdaniem Jan Szymczaka uzyskanie takich wyników było możliwe dzięki modernizacji stawów i intensywnej gospodarce poprzedniego dziesięciolecia. Kombinat był wtedy w regionie „motorem” postępu.
Nie trwało to jednak długo. Kolejny okres w historii stawów milickich przypada na czas po transformacji ustrojowej. Dokładnie 3 grudnia 1996 roku Oddział Terenowy Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa we Wrocławiu przekazał mienie Zakładów Rybackich wojewodzie wrocławskiemu. Mienie to weszło w skład Gospodarstwa Pomocniczego „Stawy Milickie” przy Ślężańskim Parku Krajobrazowym z siedzibą w Rudzie Sułowskiej. Z dniem 1 stycznia 2000 roku powstał, na mocy decyzji wojewody dolnośląskiego, Państwowy Zakład Budżetowy „Stawy Milickie”. W skład PZB wchodziło pięć zakładów rybackich: Ruda Sułowska, Radziądz, Stawno, Krośnice, Potasznia. Zakład utworzono w celu zachowania nienaruszalności ekosystemu Doliny Baryczy, tzn. utrzymania unikatowego rezerwatu ornitologicznego i wartości przyrodniczych tego obszaru oraz prowadzenia gospodarki rybackiej. Od tego momentu zaczyna się najnowsza historia tego regionu.
Marek Wiśniewski
Foto. Wojciech Lewandowski
STAWY MILICKIE SA
Ruda Sułowska 20
56-300 Milicz
tel.: (+48) 71/ 38 47 110
(+48) 71/ 38 32 482
fax: (+48) 71/ 38 47 110 (wew. 25)
mail: biuro@stawymilickie.pl
NIP: 916-13-88-540
BIURO
Sułów, ul. Kolejowa 2
(I piętro, Bank Spółdzielczy)
56-300 Milicz
tel.: (+48) 71/ 38 47 110
BIURO WE WROCŁAWIU
Rynek 58, III p.
50-116 Wrocław
HOTEL NATURUM
Ruda Sułowska 20
56-300 Milicz
tel.: (+48) 71/ 75 90 888
tel.: (+48) 534 964 120
mail: rezerwacje@stawymilickie.pl
GOSPODA 8 RYB
tel.: (+48) 534 964 120
WYCIECZKI, FOTOSAFARI
tel.: (+48) 71/ 759 08 88
DZIAŁ SPRZEDAŻY
HOTELU NATURUM
mail: rezerwacje@stawymilickie.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone © Stawy Milickie SA 2008-2015